Przyjemne
nuty piosenki uderzały o uszy chłopaka, wprawiając go w jeszcze lepszy nastrój.
Czerwone światła nadawały lokalowi klimatu i Justin miał wrażenie, że jest już
wieczór, chociaż w rzeczywistości dochodziła dopiero szesnasta. Mimo tak
wczesnej pory, siedział przy barze, przyglądając się uważnie szklance, do
połowy wypełnionej złotym trunkiem. Razem z Wesleyem znaleźli się tutaj przez
przypadek, zmierzając na kolejną akcję.
Jego
przyjaciel milczał przez większość drogi, co sprawiło, że Justin zaczął
zastanawiać się, co może go gryźć. Również w lokalu, nie odezwał się słowem. Głowę
pochyloną miał nad naczyniem z alkoholem i co jakiś czas mruczał coś pod nosem.
Szatyn doskonale zdawał sobie sprawę, że jego kolega najzwyczajniej w świecie
się upił. Sam nie wiedział ile czasu tam spędzili, a tym bardziej ile wypili.
Każdy miał czasem prawo do chwili zapomnienia. Wszystko jest dla ludzi.
-
Pamiętasz jak zawsze opowiadałem ci o moim wspaniałym ojcu? - powiedział
wreszcie, okręcając się na krzesełku, by spojrzeć rozbieganym wzrokiem na kolegę.
Justin lekko zdezorientowany, pokiwał energicznie głową. - Cóż, tak naprawdę
jest do dupy - stwierdził ze skwaszoną miną. Nagle dopadła go czkawka. Wyglądało
to tak komicznie, że szatyn miał ochotę się roześmiać. Powstrzymał się jednak,
starając się za wszelką cenę zachować powagę.
-
Co ty gadasz?
-
Mój ojciec jest zwykłą szują - mruknął, upijając łyk kilkunastoletniej whiskey.
Skrzywił się nieco, bo najwyraźniej po takiej dawce alkoholu, straciła swój wyśmienity,
wyszukany smak. - Dopiero teraz to zauważyłem. Teraz, kiedy wiem.
-
Wiesz co? - spytał zaciekawiony Justin, równocześnie unosząc brwi. - Jaśniej,
do cholery.
-
Ja i Shailene mamy brata - wydusił wreszcie. Justin bacznie obserwował twarz
towarzysza. Nagle pojawiła się na niej ulga, jakby ciężki głaz właśnie spadł mu
z serca i roztrzaskał się na kawałki. Wzrok jednak wciąż pozostawał pusty.
Szatyn nie wiedział, co powiedzieć. Najzwyczajniej w świecie, zatkało go. Nie
potrafił w to uwierzyć. Thomas Queen, o którym zawsze słyszał, nie mógłby zrobić
czegoś takiego własnej rodzinie. - Ten skurczybyk jest młodszy ode mnie o
zaledwie kilka miesięcy.
-
Skąd masz pewność? - Bieber podrapał się po karku. Nie mógł pomieścić tej
informacji w umyśle.
-
Widzisz Justin, mój brat - zarysował w powietrzu cudzysłów, akcentując ostatnie
słowo. - Właśnie uwolnił się od rodziny zastępczej. To nie wróży nic dobrego –
po tych słowach rzucił na stół kawałek zgniecionego papieru. Chyba ściskał go w
rękach przez cały pobyt tutaj.
Justin
spojrzał na niego kątem oka i odczytał w myślach tekst zawarty na karteczce.
„Jestem
coraz bliżej”.
Obudził się i ujrzał słabe, blade
światło. Pomyślał, że obudził się wcześniej, niż zwykle. Chwilę zastanawiał się
nad swoim snem. Wyraźniejsze wspomnienie nieśmiało i nieoczekiwanie pojawiło się
w głowie Justina. Trwało to zaledwie moment, nim zniknęło w otchłani
pozostałych, nieuchwytnych wspomnień. Mimo wszystko wystarczyło, aby mógł połączyć
ze sobą kolejne fakty.
Jack Fisher musiał być bratem
Shailene i Wesleya.
Usiadł na skraju łóżka i
podparłszy dłonie na materacu, wstał. Czas najwyższy połączyć nieprzyjemne z
pożytecznym.
Dojechanie na miejsce zajęło mu
około piętnastu minut. GPS zaprowadził go do jedynego, czynnego warsztatu
samochodowego w Seattle. Znajdował się on na obrzeżach miasta i naprawdę ciężko
było tam trafić. Parę razy skręcił w złym kierunku, a później musiał nawracać.
Ucieszył się, kiedy wreszcie ujrzał przed sobą średniej wielkości budynek, oraz
kolorowy szyld z nazwą firmy.
Zaparkował przed drzwiami do
garażu, czekając, aż ktoś wreszcie raczy go przyjąć. Oparł się o maskę
czerwonego auta i powlókł spojrzeniem po okolicy. Wydawało mu się, że warsztat
połączony jest ze zwykłym, mieszkalnym domem. Może nie do końca był przeciętny,
zważywszy, że bardziej zaliczał się do wypasionych willi, które Justin zwykł
oglądać tylko na filmach. Działka miała co najmniej kilka hektarów. Wokół
porastały wysokie drzewa, krzewy i kolorowe kwiatki, co wskazywało na to, że
musiała mieszkać tutaj kobieta. żaden facet nie zadbałby o swój ogród w taki
sposób. Z południowej strony rozciągał się widok na mieniące się od słońca jeziorko.
Chłopak w myślach pozazdrościł osobie, podziwiającej ten krajobraz każdego
dnia. Patrzenie na przezroczystą taflę wody przynosiło mu spokój, którego nie
mógł zaznać od dawna.
Usłyszał głośne odkaszlnięcie i
odruchowo spojrzał w kierunku, skąd pochodził odgłos. Przyjrzał się osobie,
stojącej przed nim. Kruczoczarne, pozostawione w nieładzie włosy, ciemnobrązowe
tęczówki i arogancki uśmieszek. Justin miał ochotę się roześmiać, jednak
powstrzymał się, uświadamiając sobie, jak dziecinnie by się zachował.
Tyler Harris stał naprzeciw w
opinającej mięśnie, czarnej koszulce na ramiączka. Wyglądał prawie identycznie
jak poprzedniego wieczora, z jednym małym wyjątkiem. Jego lewe oko zdobił
siniec, a rękę miał zabandażowaną.
- Czego tu szukasz? - syknął,
niczym żmija przed ukąszeniem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przez co
jego ramiona wydały się jeszcze większe. - Chcesz znowu mi przywalić?
- To twój warsztat? - spytał
zdziwiony szatyn, marszcząc brwi. Tyler w odpowiedzi pokiwał energicznie głową.
Justin uznał to jako pozwolenie na kontynuowanie. - Chcę wymienić szyby - wskazał
brodą na Audi i uśmiechnął się bezradnie. Liczył, że brunet nie zacznie zadawać
głupich pytań, ale przeliczył się.
Harris zrobił krok naprzód, by
obejrzeć dokładnie pojazd. Nachylił się nad szybą, a potem westchnął:
- Chyba ich pozostałości - zaśmiał
się pod nosem, kręcąc przy tym głową z rozbawienia. Dzięki temu Justin poczuł
się trochę bardziej wyluzowany. Zrobiło mu się odrobinę głupio, że wczoraj
poturbował chłopaka do tego stopnia. Szybko jednak odgonił od siebie te uczucia
i znów stał się Justinem bez współczucia. - Coś ty narobił?
Nie było opcji, aby wyznał prawdę
komukolwiek, a tym bardziej Tylerowi. Zabrzmiałby niedorzecznie mówiąc, że
rodzina Queen jest ścigana przez brata Shailene, który wcale nie jest Wesleyem,
bo ten przecież nie żyje. Potrząsnął głową. Musiał wymyślić coś na poczekaniu,
albo grać na zwłokę.
- Długa historia - machnął ręką. -
Dasz radę to zrobić?
Tyler przybrał pozę myśliciela.
Podrapał się po brodzie.
- Wczoraj nieźle mną potrząsnąłeś
- przyznał. Justin wywrócił oczami. Czy naprawdę musieli schodzić na tak krępujące
tematy? Nie miał zamiaru się tłumaczyć. Wychodził z założenia, że to, co się
stało, już się nie odstanie. Przeszłość jest historią. Bez względu na to, czy
miała miejsce wczoraj, czy parę tysięcy lat temu. - Mógłbym odmówić, ale
wierzę, że robiłeś to z myślą o Shailene. Okropnie ją potraktowałem…
- Powiedz to jej - szatyn nie
miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać wyrzutów sumienia Tylera. Przecież się nie
przyjaźnili, aby musiał o tym słuchać. Chciał jedynie wymienić pieprzoną szybę.
Prosił o zbyt wiele? A może w ten sposób Bóg postanowił go ukarać za krzywdy,
jakie wyrządził? - Jak będzie?
- W porządku - powiedział Tyler.
Najwidoczniej uświadomił sobie, że ciągnięcie rozmowy nie ma sensu. Justin
odetchnął z ulgą, uśmiechnął się promiennie i w podziękowaniu poklepał bruneta
w ramię. Harris poprosił go, aby wjechał autem do garażu, który zwykł nazywać warsztatem.
Szatyn nie chciał spędzać więcej
czasu, niż potrzeba w towarzystwie Tylera. Dlatego też wyszedł na zewnątrz,
wmawiając towarzyszowi, że potrzebuje świeżego powietrza. Ponownie rozejrzał się
wokół pięknej działki, pragnąc, choć przez chwilę napawać się ciszą i spokojem.
Przymknął powieki, by nawiązać lepszy kontakt z naturą. Gdzieś z oddali słychać
było ćwierkanie ptaków, urządzających sobie koncert.
Gdy ponownie uniósł powieki, w
oddali ujrzał to samo srebrne Porsche, które wczoraj ich ścigało. Zmarszczył
brwi podejrzanie. Najpierw pomyślał, że należy do Tylera, ale nie mógł wyciągać
zbyt pochopnych wniosków. Jeśli jednak miałby rację, okazałoby się, że cały
czas miał cel pod nosem.
- Tyler - krzyknął.
- Zaraz kończę, spokojnie -
usłyszał z wnętrza budynku. Potrząsnął głową.
- To srebrne Porsche jest twoje? -
automatycznie wskazał na nie brodą, choć wiedział, że Tyler i tak tego nie
zobaczy.
- Czekaj. Co? - spytał zdziwiony
chłopak. Wyłonił się ze swojej dziupli. Wycierał ręce w i tak brudną od
czarnego smaru szmatkę. Powlókł brązowe tęczówki, tam gdzie jego partner. - Nie.
Czasem tu przyjeżdża. Nie wiem, do kogo należy.
Justin pokiwał głową na znak, że
przetworzył informację. Bez słowa ruszył przed siebie. Musiał to sprawdzić, za
wszelką cenę. Harris nawet nie próbował go powstrzymać. Po prostu wzruszył
ramionami i wrócił do wcześniej wykonywanej czynności. Szatyn idąc przed siebie
słyszał jedynie swój oddech oraz ciężkie kroki, wśród śliskiej trawy. Najpierw
zatrzymał się kilka metrów od samochodu, a kiedy upewnił się, że nikogo nie ma
w środku, ponownie ruszył do przodu.
Złapał za klamkę, ale drzwi były
zamknięte. Naciągnął na łokieć rękaw bluzy, po czym podkurczył ramię i wybił
jedną z szyb. Momentalnie wokół rozległ się dudniący, donośny alarm, lecz to
okazało się najmniejszym zmartwieniem Justina. Nie dbał o to, czy ktoś go
przyłapie. Po prostu musiał dowiedzieć się czegoś więcej. Nie liczył się
sposób, w jaki to zrobi, a efekty. Tyler wybiegł z wnętrza garażu, wykrzykując
niezrozumiałe rzeczy i wymachując rękoma w przerażeniu.
Justin bez problemu otworzył
drzwi i wsiadł za kierownicę. Czując się jak we własnym aucie, począł
przeszukiwać schowek. Wyrzucił na fotel opakowanie po chipsach, parę płyt z
piosenkami, aż wreszcie natknął się na pistolet. Niezauważalnie schował go do
kieszeni bluzy. Zawsze może się przydać,
pomyślał. Następnie w jego dłonie dostały się dokumenty. Zanim jednak zdążył do
nich zajrzeć, usłyszał z boku:
- Stary, co ty wyprawiasz?
Zwariowałeś?
Tyler próbował wyciągnąć chłopaka
z samochodu, szarpiąc za rękaw. Justin spojrzał na niego gniewnie i siłą rzeczy
wysiadł z pojazdu. W tym samym momencie ujrzał w oddali czarną, zakapturzoną
postać. Machinalnie zacisnął dłonie w pięści, odepchnął na bok bruneta i pędem
pobiegł wydeptaną ścieżką w głąb lasu. Parę metrów dalej zaczął dokładnie
przeczesywać okolicę w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów tajemniczego intruza.
Mimo wczesnej pory i słonecznego
dnia w lesie było dość ciemno. Konary wysokich drzew splatały się ze sobą,
niczym dłonie dzieci, podczas gry. Dzięki temu nie przepuszczały większej
ilości światła. Justin osłaniał dłonią oczy, jakby to miało pomóc mu w nabraniu
ostrości. Przez lekki wiaterek, poczuł jak wzdłuż jego ciała przebiegają
ciarki.
Mniej więcej metr później ścieżka
rozwidlała się, a Justin nie miał pojęcia, którą odnogę powinien wybrać. Wahał
się przez chwilę. Jedna z nich wyglądała na bardziej uczęszczaną. Nagle wokół
rozległ się jakiś dźwięk. Nie czekał, tylko pobiegł w tamtą stronę, z nadzieją,
że właśnie tam ukrywa się zakapturzona postać. Uważnie przyglądał się konarom
drzew, aż wreszcie błysnęła mu w głowie myśl, zupełnie, jakby oczy Justina
potrzebowały więcej czasu, by przekazać informacje do mózgu. Widział wystający
zza pnia skrawek czarnego materiału.
Znów szedł przed siebie, tym razem
o wiele spokojniej. Nie mógł ryzykować. Jeśli nieznajomy go zauważy, znowu
zacznie uciekać. Zatoczyliby koło. A Justin nie miał ochoty na bawienie się w
kotka i myszkę. Już dawno wyrósł z takich dziecinnych zabaw. Obszedł osobnika
od tyłu i kiedy znajdował się na wyciągnięcie ręki, rzucił się na niego niczym
zwierze na swoją ofiarę. Oboje przeturlali się kilka metrów dalej. Bieber
usiadł na chłopaku okrakiem i bez wahania uderzył go w bok twarzy. Postać
nieudolnie próbowała zakrywać narażone na ciosy miejsca. Kaptur zsunął się z
czubka głowy, ukazując kosmyki blond włosów.
- Przestań, błagam - jęknął i
otworzył na sekundę oczy. Były niebieskie, jak niebo w bezchmurny dzień. Justin
próbował dopasować jego twarz do jakiegoś imienia, ale nie udało mu się.
Zdziwił się, że był tak młody. Wyglądał na około osiemnaście lat.
- Kim jesteś? - spytał, szarpiąc
za ubranie blondyna i przyciągnął go bliżej. Ich twarze dzieliły zaledwie
centymetry. Szatyn spojrzał przenikliwie w oczy towarzysza, starając się
znaleźć jakieś odpowiedzi. Jednak błękitne tęczówki były puste, pozbawione jakichkolwiek
emocji.
- Jestem niewinny - krzyknął i
korzystając z chwili nieuwagi Justina, zepchnął go z siebie. Później rozłożył ręce
na bok, wziął parę głębokich wdechów i zdecydował się wstać.
- Co? - Justin również podniósł
się z ziemi, przy okazji otrzepując się z niewidzialnych pyłków. - Lepiej
gadaj, bo… - machnął palcem przed nosem blondyna, gotowy do dalszego ataku.
- Zapłacił mi, żebym trochę za
tobą pojeździł.
- Kto ci zapłacił? - szatyn
zmarszczył brwi. Myślał, że ta sprawa nie mogła być bardziej pogmatwana niż
dotychczas. Okazało się wręcz przeciwnie. Nic już nie rozumiał.
- Nie wiem. Nie znam go - potrząsnął
głową i dłonią przeczesał bujne, jasne włosy. - Spotkaliśmy się w motelu przy wyjeździe
z miasta. Zaproponował kasę, zgodziłem się. Oto cała historia - mówił na jednym
tchu. Od razu widać było, jak bardzo się denerwował. Nadmiernie gestykulował i
poczerwieniał na twarzy. Justin kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Między nimi
zapanowała cisza. – Mówili na niego Destro, bo niszczył wszystko.
Świetnie. Czyli trafili na jeszcze
większego psychopatę, niż sobie wyobrażał?
- Zaprowadzisz mnie do niego?
Blondyn skinął głową. Bez słowa
zaczął zmierzać w kierunku ulicy, która rozciągała się po lewej stronie. Bieber
wcześniej nawet tego nie zauważył. Tak bardzo pochłonięty był pościgiem. Obserwował
jak nieznajomy chłopak , niczym w transie podąża przed siebie. Justin nie
zdążył nawet zareagować. Niebieskooki w ostatniej chwili wbiegł pod nadjeżdżający
samochód. Uderzył w jego przednią szybę i przeturlał się na drugi pas. Szatyn z
wrażenie zakrył usta dłonią. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kierowca wybiegł
z pojazdu, starając się pomóc poszkodowanemu, ale jego tętno stawało się coraz
słabsze.
Justin począł wycofywać się.
Zrobiło mu się niedobrze, zawartość jego żołądka wierciła się niebezpiecznie.
Na ulicy pojawiła się kałuża krwi. Poczuł zawroty głowy. Jego gardło ścisnęło
się do tego stopnia, że nie mógł nic z siebie wydusić. Każde słowo grzęzło w
przełyku.
Spuścił wzrok na swoje dłonie i
uświadomił sobie, że kurczowo ściska w nich dokumenty należące do chłopaka.
~*~
Wreszcie jakiś konkret! Dowiedzieliście się paru rzeczy o Jacku. Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy?
Nie zdążyłam się obejrzeć,a tutaj już ósmy rozdział! Wow, kiedy to zleciało? Dodatkowo blog przekroczył już 20 tysięcy wyświetleń, co jest dla mnie przeogromnym sukcesem! JESTEŚCIE NAJLEPSI! Szkoda, że nadal komentarze jest mało, chociaż jestem pewna, że Opiekuna czyta o wiele więcej osób. No cóż, jesteście leniami moi drodzy ale i tak kocham każdego z was! BEZ WZGLĘDU NA WSZYSTKO!
Opiekun pojawił się również na WATTPAD :)
Będę wdzięczna za zaobserwowanie bloga, polecanie go znajomym (liczy się każda pomoc - sama codziennie rozsyłam linki gdzie popadnie) oraz za tweetowanie #OpiekunPL :)
P.S OGLĄDAJCIE NOWY ZWIASTUN!
wspaniały :)
OdpowiedzUsuńAww cuudo,rozdzial swietny nie moge sie doczekac kolejnego :) @nxd69
OdpowiedzUsuńbrat?! omg. kurcze, taki genialny rozdział, że żałuję, że już się skończył :(((( już się nie mogę doczekać następnego! :*
OdpowiedzUsuń@saaalvame
omg genialne /pfctpxyne
OdpowiedzUsuńCzekanie całego tygodnia to za duży okres czasu! Rozdział jest po prostu genialny! Wooow, nie spodziewałam się że ściga ją jej własny brat! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
OdpowiedzUsuńomg zjabiste czemu on sie zabil? nie rozumiem, weny, weny i weny!
OdpowiedzUsuńOmg. Właśnie, czemu on sie zabił ? Dziwny gość. Dziwię się Justinowi. Co prawda jest mężczyzną ale jak on może nie bać się lasu w nocy i jeszcze ten gościu. Jestem pod wielkim wrażeniem. Ale szkoda ze w tym rozdziale nie pojawiła się siostra Welsa. Weny i czekam nn.
OdpowiedzUsuńOMG OMG OMG
OdpowiedzUsuńALE AKCJA
JA PIER PAPIER
SRACZKI AZ DOSTALAM
EJ SEIRO
MEGA
ZAJEBISTE
I NIE WIME O CO CHODZI
ALE TO CHYBA KOCHAM
SZKODA ZE MALO MOMENTOW JUSTINA Z SHEIL BO SA PERF
ALE I TAK DAWAJ NASTEPNY BO WJEBIE KOMUS!!
Jejku, cudowny rozdział :) Zakończenie troche zszokowało, ale rozumiem, że na zakończenie zawsze muszą być takie momenty żeby zachęcić do dalszego czytania. Nie moge już sie doczekać kolejnego rozdziału i życzę duuuużo weny do pisania
OdpowiedzUsuń@_KidrauhlsBack_ ❤
Fajny ;-)
OdpowiedzUsuńMoglabys wprowadzic troche wiecej dialogow? Opisy sa swietne, ale troche za dlugie.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co dalej <3 <3 <3
X.O.X.O
PS. Your forever
Boże ale akcja.. nie mogę sie doczekać kolejnego. xoxo
OdpowiedzUsuńo matko ! ale się dzieje ! jsnsajd <3 Super rozdział !
OdpowiedzUsuńWow *-* Ale się dzieje ;3 Cudny rozdział <3
OdpowiedzUsuńŚwietny xx
OdpowiedzUsuńMega ! Szkoda ,że był sam Justin ,ale czekam na następne niesamowite wydarzenia !!!! <3
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że Justin i Tyler tak normalnie będą rozmawiać o.O Myślałam, że ten frajer nie będzie taki spoko i wyrozumiały hahaha No to się dzieje. A co do tej akcji z blondasem... Co on odpierdzielił. Rzucił się tak po prostu pod auto?! O boże, niedobrze mi przez to.
OdpowiedzUsuńhttp://collision-fanfiction.blogspot.com/
Bardzo proszę o głosy: http://sonda.hanzo.pl/sondy,241637,P804.html
Suuuuper rozdział ;))
OdpowiedzUsuńCzekam nn
Zdumiewasz mnie z każdym rozdzialem czytam je z zapartym tchem BOSKO !
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :D @yeeahme
Świetny!
OdpowiedzUsuń@magda _nivanne
Dlaczego ten chłopak się zabił?! Dziwny jakiś... I dziwne że Justin i Tyler tak normalnie rozmawiali, ale Tyler chyba sobie wszystko jednak przemyślał i zacznie się moze inaczej zachowywać
OdpowiedzUsuńwooow ale sie dzieje no no....tak myslalam,ze chlopak wywinie jakis numer ale nie ze sie rzuci pod samochod o.O
OdpowiedzUsuńrozdzial super no i czekam na nowy pozdrawiam ♥
Strasznie dużo się dzieje, wow i to mi się podoba <3 Świetnie opisany rozdział, genialnie, wprowadzasz czytelnika w taki mroczny klimat. WOW WOW I JESZCZE RAZ WOW
OdpowiedzUsuńNaprawde fajny rozdział :) Jestem pod wrażeniem ; p
OdpowiedzUsuńMam takie pytanko czy będziesz kontynuować opowiadanie na striptease-club.blogspot.com ? Bo było cholernie interesujące i bardzo bym chciala wiedzec co sie stanie dalej ;3
może kiedyś do niego wrócę, bo mam do niego sentyment, ale nic nie obiecuje :(
UsuńOkej spokojnie to zależy tylko od cb :* chciałam po prostu zapytać bo dopiero teraz zorientowałam sie że to tez twoje opowiadanie a wchodze na tamto kilka razy w tygodniu spraedzajac a tak to przynajmniej wiem o co chodzi :) Dziekuje za odpowiedź i życzę weny i sukcesów :3
UsuńZapraszam do mnie! some-body-to-loveff.blogspot.com
OdpowiedzUsuńProlog-just Need Somebody To Love
*Narrator*
To był piątek. Nie był to zbyt miły dzień dla siedmnioletniego Justin'a. Bowiem rodzice wyparli się tego biednego chłopczyka i trafił on do domu dziecka w Londynie. Siedział właśnie w swoim pokoju. Był niewielki. Dwa łóżka, na tym obok niego siedziała jakaś dziewczynka w ciemnych włosach. Nie wiedział jeszcze jak ma na imię. Nawet go to nie interesowało. Był pewien jednego-nie chce tutaj zostać. Nie przyjmował do siebie tego, że spędzi tutaj resztę swojego dzieciństwa. Wyglądał przez okno. Widok jaki tam zastał opisywał jego obecny nastrój. Było bardzo pochmurnie, padał deszcz. Chłopiec płakał. Płakał jego łzy spływały po policzkach tworząc ścieżkę, która kończyła się przy podbródku stamtąd łzy kapały na parapet. Nagle usłyszał straszny hałas. Był to grzmot. Juss strasznie bał się burzy. Kiedyś jego mama zawsze go przytulała i mówiła żeby się nie bał. Teraz siedział tutaj sam w śród obcych ludzi. Do pokoju wszedła jakaś niewysoka blondynka z przyklejonym uśmiechem na twarzy.
-Hej Justin jak się czujesz?-nie odpowiedział. Odsunął się od niej. Kiedy kobieta wyciągnęła ręcę w jego stronę podniósł swoje w obronnym geście bojąc się, że ta pani może mieć złe intencje. Na jej twarzy wymalowało się niezadowolenie.
-Jeśli nie chcesz rozmawiać w takim razie zostawiam Cię samym z Miley.-powiedziała nieprzyjemnym tonem.
-Miley?-szepnął. Justin zrozumiał, że chodziło jej o dziewczynkę, która siedzi na łóżku obok niego wpatrując się w jego twarz od dłuższego czasu.
-Mama zawsze powtarzała, że chłopacy nigdy nie płaczą. Dlaczego płaczesz?-nie usłyszała odpowiedzi.-pierwszy dzień zawsze jest trudny. Powiedziała zakrywając się kołdrą i odwracając plecami do niego. Zasnęła. Chłopiec także czuł się już zmęczony ciągłym płaczem i podążył w jej ślady.
Genialny
OdpowiedzUsuń@coca_kali